niedziela, 28 lipca 2013

Wyjazd 1 (miniatura)



Hermiona siedziała na zarośniętym murku. Znajdowała się w oddalonej od Londynu wiosce. Pomimo, że dziewczyna nie lubiła niezaludnionych miejsc, tym razem jej się podobało. Wokoło rozlegały się piękne widoki połonin górskich, a w dole piętrzyła się wzburzona rzeka. Popatrzyła w dół i dostrzegła tam platynową czuprynę swojego chłopaka. Z uśmiechem na twarzy zanurzyła w niej ręce, poruszając nimi od czasu do czasu.
Lekko zirytowany chłopak poprawiał prostą grzywkę, próbując walczyć ze sprawnymi rączkami Hermiony. W końcu po kolejnej nieudanej próbie doprowadzenia włosów do porządku dał sobie z tym spokój. Rozejrzał się i skupił wzrok na siedzącej obok nich grupie ludzi. Nigdy nie przypuszczał, że mugole mogą okazać się serdecznymi i fajnymi ludźmi.
– Hej, młodzieży! – krzyknęła wesoło jedna z pań, siedzących po drugiej stronie wiejskiej drogi. – Zaraz zaczynamy!
Wśród młodych nastąpiło pewne poruszenie. Cwaniackie uśmiechy zniknęły z twarz podrywających rozchichotane dziewczyny chłopaków. Zastąpił je zaniepokojony grymas; dopiero teraz uświadomili sobie, co tak naprawdę ich czeka. Wesoła atmosfera prysła jak mydlana bańka.
Draco poczuł, jak gładkie dłonie Hermiony wysuwają się z jego puszystych włosów i splatają się z jego własnymi. Sam czuł lekki szok, że tak szybko minął im czas i zaraz zaczynał się najważniejszy etap Wyjazdu.
Wyjazd to taki… obóz przetrwania z ostrzejszymi zadaniami. Przynajmniej tak postrzegał go Draco. Hermiona miała jednak inne zdanie na ten temat. Nadal nie mogła wybaczyć Draconowi strasznej pomyłki; oboje myśleli, że jadą na załatwiony przez niego wyjazd na Wyspy Kanaryjskie, jednak jak się potem okazało, wylądowali w ciężarówce ze słomą na Wyjeździe, na którym tylko jedno można było stracić. Życie.
A teraz czekało ich najważniejsze zadanie. Z pozoru łatwe, o ile wybierze się bieg. Jeśli jednak pływanie… Znalazło się paru szaleńców, którzy postanowili przebyć trasę wokół Góry Śmierci rzeką płynącą dookoła niej. Nawet opiekunki-trenerki patrzyły na to ze swego rodzaju przerażeniem, myśląc o konsekwencjach tego wyczynu.
Oczywiście ani Draco, ani Hermiona nie zdecydowali się na pływanie. Chociaż młodego Malfoya ciągnęło, by poczuć tę adrenalinę, a i, nie chwaląc się, umiał całkiem dobrze pływać, Hermiona błyskawicznie wyperswadowała mu ten „idiotyczny pomysł” – jak go nazwała z głowy. Sama nie czuła się dobrze ani na lądzie, ani w wodzie, jednak wiedziała, że musi spróbować temu podołać. Żałowała, że nie może przelecieć trasy lotnią, czy czymś podobnym, bo z zamiłowania do lotu na miotle straciła poczucie pewności w innym środowisku niż powietrze. Może to wydać się chore, że nie stąpała pewnie po drodze, czy nie maczała nawet nóg na mieliźnie, ale taka już była. A Draco to akceptował.
– Kate i Charlie!
Wywołani zbladli. Podnieśli się jednak z polnej trawy i dygocząc podeszli do pań.
– Wiecie, co macie robić? – zapytała jedna z nich, wysoka blondynka o przenikliwym wzroku piwnych oczu. Pierwsi uczestnicy pokiwali niemrawo głowami. Prawie wszystkie opiekunki (a było ich aż pięć) spojrzały na nich ze współczuciem. PRAWIE wszystkie – oprócz jednej. Ona była najsurowsza na Wyjeździe. Miała swoje zasady i pilnie ich przestrzegała. Po lekko szpakowatym wyglądzie dało się w niej rozpoznać bułgarskie korzenie, a i jej akcent za tym przemawiał.
Kate wybrała bieg, natomiast Charlie pływanie. I o ile Draco lekko mu zazdrościł, to Hermiona była jawnie przerażona. Podczas wspólnych pobytów pod namiotami w lasach zdążyła zawrzeć bliskie stosunki z Charliem. Pomimo, że Draco nie był za tą przyjaźnią, teraz współczuł trochę dziewczynie. Chłopakiem się nie przejmował, wiedział, że da sobie radę.
– Charlie to silny chłop – szepnął cicho, odchylając głowę do tyłu i spoglądając na siedzącą wyżej Hermionę. – Na pewno sobie poradzi, kochanie. Nie przejmuj się.
Hermiona tylko pokręciła głową i z trudem powstrzymała słone łzy, napływające jej do oczu.
Zawodnicy wystartowali. Panie objaśniły reszcie, że mają tylko dziesięć sekund na przebycie trasy i, żeby się nie martwić – w różnych miejscach na szlaku stoi kilka oddziałów pogotowia. Jej mina jednak mówiła, że należy się przejmować i życzyć Kate i Charliemu powodzenia.
Po chwili ich uszu dobiegł głośny ryk syreny. Panie uśmiechnęły się z ulgą – oczywiście oprócz Bułgarki – i zakrzyknęły:
– Ukończyli! Czas: lekko ponad dziewięć sekund!
Rozległy się wiwaty i nerwowe, lecz szczere śmiechy. Każdy obawiał się o swoich przyjaciół, drugie połówki, znajomych, czy rodzinę.
– Andrea i Andreas!
Para bliźniaków wstała i przybijając innym piątkę, podeszli niby luźnym krokiem do pań. Jedna z nich mruknęła coś do rodzeństwa i oboje wystartowali; wybrali bieg.
Wszyscy wstrzymali oddechy. Po ośmiu sekundach rozległa się głośna syrena. Znów wybuchła z pozoru wesoła wrzawa.
– Hermiona i Edward!
Hermiona skamieniała. Draco również. Oboje wiedzieli, że ta chwila nadejdzie, ale liczyli na to, że zostaną przydzieleni razem. W obecności Dracona dziewczyna zawsze czuła się pewniej. Spojrzała na chłopaka i pocałowała go sztywno w usta. Wyplotła ręce z uścisku i drżąc ruszyła przed siebie. Po drodze napotkała pokrzepiające spojrzenie Edwarda, który wybrał spływ rzeką. Podeszli razem do pań, które wyjaśniły im pokrótce, jak mają zawiadomić pogotowie o ewentualnych („Nie daj Boże” – mruknęła niska szatynka) problemach.
Ustawili się na starcie. Hermiona miała biec ścieżką z przeszkodami dookoła Góry Śmierci, a Edward wskoczyć do zimnej rzeki i zmagać się z porywistym nurtem. Wiatr szarpał im ubrania. Hermiona co rusz odgarniała skołtunione włosy z twarzy, czując na sobie żałosny wzrok Dracona. Nie śmiała spojrzeć na niego po raz ostatni.
Na umówiony znak wystartowali. Hermiona biegła jak najszybciej potrafiła, nie rozglądając się. Wydawało jej się, że minęła jeden postój lekarzy, lecz niczego nie była pewna. W głowie jej szumiało, w boku czuła silną kolkę, a do tego potknęła się na wystającym korzeniu, boleśnie tłukąc sobie kostkę. Czuła, jakby startowała w biegu o przetrwanie. „Bo właściwie tak jest” – pomyślała ponuro, oddychając szybko i nieregularnie. Wiedziała, że nie da rady. Takie rzeczy nie są dla niej.
Nagle stanęła. Świat zawirował, a ona sama chwyciła się spoconymi dłońmi za bolącą głowę. Nie orientowała, co się dzieje. Zaczęła kręcić się dookoła, nie zdając sobie sprawy z tego, co robi. Czuła się całkowicie bezradna, a do tego nie miała sił myśleć.
Zginiesz, Hermiono – zasyczał Voldemort w jej głowie. Hermiona jednak nie zdawała sobie z tego sprawy i zaczęła jęczeć; wszędzie dostrzegała teraz głowę Sam–Wiesz–Kogo. Każdy pień to on, każda skarpa to on, wszystko było nim… – Ssskończysz tutaj… Zginiesz, Hermiono…
„Zginiesz, Hermiono…” – to zdanie cały czas krążyło jej po głowie. Obraz, jaki widziała, zaczął się przekształcać. Zamiast Czarnego Pana widziała Harry’ego Pottera, również powtarzającego „Zginiesz, Hermiono…”. Potem zobaczyła Rona. Nie wytrzymała; rozpłakała się z bólu, bezsilności, przez halucynacje i niezorientowanie. Przewinęło się przez jej widok jeszcze parę osób, szepczących zdanie, dopóki nie zobaczyła Dracona. Obraz Malfoya szepczącego „Zginiesz…” podziałał na nią otrzeźwiającą. Próbowała wyrzucić z głowy dziwne wizje, nie mogła… Nie chciała… Wtem wrzasnęła z bólu, czuła, jakby Voldemort wniknął do jej głowy, jakby kontrolował jej myśli, wspomnienia… Usłyszała w swoich myślach rozkaz wskoczenia do wody. Nie chciała do wykonać, wiedziała… Właściwie nie była pewna, CO wiedziała. Ponownie wrzasnęła, a jej głowa upadła na ziemię. Miała zamknięte oczy. Nie oddychała.

***

Blondyn zagryzał wargi ze zdenerwowania. Minęło już sporo ponad dziesięć sekund. Edward, który co prawda nie zmieścił się w czasie, przybiegł i oznajmił, że Hermiona na metę nie dotarła. Nastąpiło wielkie poruszenie, gdy nagle hałas przerwał straszny krzyk Hermiony. Jakby… cierpiała.
Draco, nie zastanawiając się dłużej, popędził w stronę, z której dochodził głos ukochanej. Nie zważał na krzyki pań; chciał jak najszybciej odnaleźć Hermionę i uratować ją w razie potrzeby. Jednak widok, jaki zastał po przebyciu paruset metrów, zamurował i jego.
Hermiona leżała nieprzytomna na wyboistej ziemi, bardzo blisko brzegi rwącej rzeki. Najbardziej Dracona zszokował fakt, że dziewczyna cały czas przesuwała się w stronę wody.
Otrząsnął się z szoku tak szybko, jak potrafił. Sprintem podbiegł do ukochanej i złapał ją za ramiona. Odciągnął ją w błyskawicznym tempie na bok, jednak Hermiona cały czas była przyciągana przez rzekę. Pochylił się nad nią i z jego oczu popłynęły pierwsze łzy, gdy nie wyczuł oddechu. Postanowił wziąć się w garść. Wziął kilka głębokich wdechów i zabrał się do reanimacji. W pobliżu nie widział nigdzie postoju pogotowia, a na dłuższą drogę z umierającą dziewczyną nie mógł sobie pozwolić.
Trzydzieści uciśnięć. Uważać, by nie połamać jej żeber. Dwa wdechy. O wiele lepiej by się czuł, gdyby mogli się pocałować. Trzydzieści uciśnięć. Dwa wdechy. Trzydzieści uciśnięć…
Jakaś niewidzialna, lecz cholernie mocna siła odepchnęła go na bok. Ciało Hermiony natychmiast poturlało się ku rzece.
– Hermiona! – krzyknął zupełnie bezsensownie Draco, nie wierząc w to, co się dzieje. Przeklęta bariera stawała pomiędzy nim a ukochaną.
 Usłyszał plusk, a zaraz potem dziewczyna zniknęła mu z oczu. Tak nie może być! To nie może się teraz skończyć! Załkał ponownie i poczuł, że bariera ustąpiła. Podniósł z niedowierzaniem głowę, a przez jego myśli przeleciał strzępek rozmowy jego i Hermiony:
„– Voldemort – mruknęła nagle brązowowłosa dziewczyna, opierając głową o kolana chłopaka i patrząc w niebo.
– Co: Voldemort? – zapytał z lekka zaintrygowany blond włosy chłopak, gładząc dziewczynę po włosach. Przeniosła na niego swój wzrok.
– Voldemort nie znał miłości, to prawda, ale uważał to za największą broń. Wykorzystał to – zastanowiła się chwilę – choćby w medalionie, swoim horkruksie. Sądził, że Ron nie zniszczy wisiorka, bo załamie się widokiem mnie z Harry’m. Na wizji była między nami miłość.
Draco wysłuchał jej z uwagą.
– Po co mi to mówisz?
Hermiona uśmiechnęła się tajemniczo.
– Bo może kiedyś ci się to przyda.”

Czyżby wtedy już coś przeczuwała? Nie, to niemożliwe. Draco skarcił się w myślach za to, że nie przypomniał sobie tego wcześniej. Być może zapobiegłby…
– Hermiona! – wrzasnął ponownie i wskoczył do spienionej wody.
Płynął niczym strzała. Już dawno stracił siły, wiedział jednak, że nurt mógł zabrać lekką Hermionę daleko stąd. Dlatego płynął dalej.
Nagle przed oczami mignął mu skrawek czerwonego materiału. Tak! To bluzka Hermiony, na pewno! Przyspieszył, o ile mógł, i udało mu się chwycić rękę ukochanej. Tylko co dalej, co dalej? Pod prąd nie miał po co płynąć, i tak by nie dał rady. Mógł spróbować wybić na brzeg, jednak górski nurt mocno spychał go w dół rzeki.
Nagle usłyszał dziki wrzask, a chwilę potem poczuł czyjeś ręce, wyciągające go z wody.
– Weźcie najpierw ją, błagam – wycharczał, krztusząc się lodowatą wodą. Lekarz dopiero teraz zauważył Hermionę i jego oczy momentalnie się rozszerzyły. Spojrzał na chłopaka z szokiem wymieszanym z podejrzliwością, a po krótkiej chwili koło nich pojawiło się więcej mężczyzn. Wyciągnęli Hermionę i od razu pobiegli z nią do karetki. Kilku z nich pomogło mu wydostać się na brzeg. Padł na ziemię i wypluł wodę, zalegającą mu w płucach. Poczuł ciepły koc na swoich ramionach. Szczelnie się nim okrył i powoli wstał.
Chwiejnym krokiem ruszył w stronę noszy, wokół których zebrało się spore zbiegowisko. Dracon nawet nie rozumiał krzyków lekarzy, po prostu chciał zobaczyć Hermionę. Jednak ze względu na zatłoczenie dookoła niej, nie mógł. Znowu załkał, tym razem z częściowej ulgi. Uratował ją – zrobił, co w jego mocy, teraz wszystko w rękach lekarzy. Przysiadł na dużym głazie, z którego mógł obserwować karetkę.
Nagle poczuł dłoń na ramieniu. Poderwał wzrok do góry i zobaczył za sobą płaczącego Charliego. Spojrzał dalej i ujrzał Kate z Edwardem.
– Wszystko będzie dobrze, stary – mruknął Charlie, zagryzając trzęsącą się dolną wargę. – Dobrze…
Draco mu uwierzył. Poczuł, że może mu ufać, że jeśli Hermiona się przyjaźniła z kolesiem, musi być godny zainteresowania. Skinął głową i przeniósł wzrok na lekarzy. Dostrzegł dziurę w otaczającym Hermionę kręgu. Natychmiast wstał i pobiegł, nie zważając na kujący ból w żebrach.
– Hermiona – jęknął, widząc bladą ukochaną, leżącą na przenośnych noszach i podłączoną do mugolskiej kroplówki. – Hermiona, obudź się…
Nagle Hermiona jak na zawołanie otworzyła oczy. Zamrugała szybko, nie mogąc przyzwyczaić się do światła panującego na dworze. W końcu była przez cały ten czas w ciemnościach. Draco otarł łzy z policzków i z okrzykiem radości przytulił Hermionę, która rozpłakała się w jego ramionach. Oboje łkali, wtulając się w siebie najmocniej jak potrafili.
– Nigdy… Nigdy więcej mi tego nie rób – powiedział Draco, próbując opanować drżenie w głosie. Hermiona podniosła na niego swój szklany wzrok i zaczęła jeździć nim po męskich rysach twarzy chłopaka. Zanurzyła trzęsącą się dłoń w jego gęstych włosach, pragnąc już na zawsze być przy nim.
– Draco, ja… Ja widziałam – zatrzęsła się ze strachu – Voldemorta…
Draco był zszokowany, jednak uspokajał Hermionę głaskaniem po włosach.
– Cii, kochanie, już dobrze… – uśmiechnął się z ulgą do dziewczyny. Odwzajemniła uśmiech, choć oczy nadal miała zasnute mgiełką strachu.
Nagle Draconowi wpadł do głowy szalony pomysł.
– Hermiono… – zająknął się. – Hermiono… Kochanie moje, słońce… Kocham cię i na zawsze chcę być z tobą. Wyjedziesz za mnie?
Złapał jej dłoń i ufnie wpatrzył się w oczy wybranki.
– Ja… Draco, naprawdę? – Blondyn skinął jej głową. – Och, oczywiście, że tak! – krzyknęła uradowana i rzuciła mu się na szyję.
Od teraz wszystko miało być dobrze…

***

Jestem dumna, pierwszy raz chciałam napisać szczęśliwe zakończenie! :D
Myślę, że napiszę więcej części tego opowiadania.
INFORMACJA! W dniach 29 lipca – 9 sierpnia wyjeżdżam! Więc na ten moment zawieszam bloga ;)
 Jednak obiecuję, że wezmę ze sobą gruby zeszyt i napiszę 7. rozdział w górach. Będzie dłuugi, taka rekompensata za niezbyt regularne dodawanie notek :/
Pozdrawiam magicznie wszystkich Czytelników i ich rodziny! XD (tak, Wasz zwierzątka również się do tego zaliczają) :D
A może ktoś z Was będzie w tych dniach w Bieszczadach, w wioskach: Kalnica lub Zatwarnica (beznadziejna nazwa, kojarzy mi się z zatwardzeniem :x)? :D

niedziela, 7 lipca 2013

6. Zgoda i niezgoda.



William przechadzał się spokojnym krokiem po gruntowych ścieżkach w londyńskim parku St. James. Ręce schował głęboko do kieszeni jesiennej kurtki. Oprócz niskiej temperatury panującej na dworze, wiał chłodny wiatr, ciągnący za sobą masy deszczowej pogody znad oceanu. Nawet kaczki w dużym stawie, ogrodzonym metalowymi kratami, zebrały się w jedną kupę i wzajemnie ogrzewały. Chłopak, mimo wyczuwalnego zimna, spacerował beztrosko, oglądając bezlistne drzewa, które nie były ani trochę interesujące, i nucąc pod nosem jakąś mroczną melodię, wypuszczając przy tym obłoki białej pary z ust. William właśnie rozmyślał o ciepłym wrześniu w europejskich krajach, gdy ktoś dotknął jego ramienia. Zaskoczony drgnął i odwrócił się. Przed nim stał wysoki, mizernie zbudowany mężczyzna. W mroku nie potrafił dostrzec znaków szczególnych postaci, na które był uczulony, a nawet koloru włosów czy ubioru. Swoim sprawnym okiem zauważył jednak obszerny płaszcz na ramionach nieznajomego i zimową, wojskową czapkę na jego głowie. Uwagę chłopaka przyciągnęło jednak spore wybrzuszenie materiału płaszcza na klatce piersiowej, w jednej z wielu kieszeni.
– Synu – odezwał się mężczyzna, podchodząc bliżej. Uważny chłopak odsunął się dwa kroki w bok.
– Czego chcesz?
– Nie poznajesz mnie? – zapytał z chytrym uśmiechem nieznajomy, wkładając rękę w kieszeń z odstającym przedmiotem. William sapnął:
– Och, poznaję. I właśnie mnie dziwi, co TY robisz w MUGOLSKIEJ dzielnicy Londynu. – I po krótkim zastanowieniu dodał: – No i jak mnie znalazłeś.
Mężczyzna zaśmiał się chrapliwie; widocznie długo przebywał na chłodzie.
– Williamie. Niestety nie mogę ci powiedzieć, dlaczego MIESZKAM w Londynie – powiedział ironicznie rozbawiony ojciec. Wyjął rękę z tajemnej kieszeni i skierował ją w dal. Chłopak zauważył, że trzyma różdżkę. Nagle zabłysło niebieskawe światło. Ktoś podszedł do Williama od tyłu i złapał go za ramiona.
Witaj. – Usłyszał syk w mowie wężów. Jako potomek starożytnego rodu czarodziejów, sięgającego korzeniami aż do Salazara Slytherina, rozumiał ten język. Zesztywniał. Tak naprawdę, znał tylko jedną osobę, która odważyłaby się wypowiedzieć w jego stronę mową wężów. Chłopak bowiem był mocno uczulony na tą mowę; wbrew pozorom, miał bardzo wrażliwy słuch. Jeśli nadal twoja propozycja jest aktualna…
William odwrócił się z nadzieją w stronę napastnika. Skwapliwie pokiwał głową, chcąc usłyszeć dalszą część wypowiedzi.
– Mam dla ciebie zadanie. Ale – dopowiedział szybko, widząc, że chłopak otwiera usta nie byle jakie.
– Oczywiście, oczywiście, że podejmę się wykonania tego zadania – powiedział gorliwie William, nadal mową wężów.
Lord Voldemort spojrzał na niego przenikliwie, wyraźnie chcąc doszukać się jakichkolwiek oznak kłamstwa. Trzeci mężczyzna, Fredro Salvalez, przyglądał się sytuacji z satysfakcją, czekając na odpowiedni moment by wkroczyć do akcji. Był dumny z postawy swojego syna – przypominał mu siebie w młodzieńczych latach. Również miał pociąg do Czarnej Magii i śmierciożerstwa… Ale on miał do tego ułatwione zadanie. Przecież ożenił się z siostrą samego Czarnego Pana…
– Odnajdziesz ją – powiedział szorstko Lord. – I przyprowadzisz.
William znieruchomiał, chyba ze szczęścia – przecież sam miał tego dokonać. A jego twarzy wykwitł szeroki uśmiech, szybko jednak schowany pod maską chłodnej ignorancji. Nie mógł pokazać, że cieszy się na myśl o znalezieniu siostry!
– Tak jest.
Czarny Pan skinął głową Fredremu, po czym zniknął w ciemności. Fredro spojrzał swojego syna. Był dumny, cholernie dumny!
– Brawo, synu – mruknął niemal czule, poklepując go po ramieniu. Natychmiast się jednak zreflektował: – Tylko tego nie spieprz.
William wlepił wzrok w swego ojca, a właściwie w zamiatające po żwirowej alejce poły jego płaszcza, szybko niknące w przerażającej czerni zarośli. Zamyślił się przez chwilę. Postanowił jak najszybciej dotrzeć do aktualnego miejsca pobytu siostry – Hogwartu.
Ruszył na dworzec King’s Cross, przy okazji zahaczając o jedyny otwarty w tym osiedlu supermarket. Burczenie w brzuchu przypominało mu, że nadal jest tylko człowiekiem.

***

Hermiona, po dogłębnym badaniu, a nawet kilku, zorganizowanych przez nadopiekuńczą panią Pomfrey, mogła nareszcie wyjść ze Skrzydła Szpitalnego. Jak bardzo marzyła o tej chwili! Zdołała przez tak niewiele czasu, jaki tu spędziła, przeczytać podręczniki do eliksirów, transmutacji i mugoloznastwa, a także parę zniszczonych egzemplarzy największych czarodziejskich dzieł. Co do Blaise’a: postanowiła, że zrobi to, o czym pierwszym pomyśli na jego widok. Chciała zaufać sercu, a nie rozumowi.
Szczęśliwa, niemal podskakując, wyleciała z chorobliwie białego pomieszczenia (nawet powróciło jej poczucie humoru! „Chorobliwie”! Ha ha!). Ruszyła przez korytarze, ciągle zaglądając przez mijane okna na błonia. W pewnym momencie zachciało jej się wyjść na dwór. Tak po prostu. Nie obchodziło ją, że jest zimno, że ma na sobie same cienkie ubrania, że dopiero co wyszła ze Skrzydła Szpitalnego, że jest już ciemno i, że obiecała sobie nigdy więcej tam nie wrócić. A chwilę potem zachciało jej się biegać.
W szaleńczym biegu, prawie jakby brała udział w ważnym wyścigu, pokonała trasę dzielącą ją od brzegu jeziora. Okręciła się kilka razy dookoła własnej osi z rozłożonymi rękami, po czym, śmiejąc się jak szalona, upadła na zieloną trawę, cały czas wpatrując się w ciemne niebo. Po krótkiej chwili zasnęła.
Miała wrażenie, jakby ktoś inny kierował jej ciałem. Wiedziała tylko, że poczuła przymus do otworzenia oczu. Zrobiła to, a nawet wstała i skierowała swoje kroki z powrotem do zamku. Przeszła przez wiele schodów, nie zważając na powitania innych uczniów, wracających z kolacji, czy wołań Ginny i Blaise’a. Czuła tylko, że musi dotrzeć do swojego dormitorium.
Chwilę później, niczym robot, przerzucała zawartość szkolnej torby w poszukiwaniu jednej, bardzo ważnej w tym momencie książki. Nagle w jej oczy rzucił się stara, skórzana okładka dobrze znanego zeszytu. Nie panując nad sobą otworzyła go. Przekartkowała strony na ostatni wpis. I jedną stronę dalej.

„Tak jak paląca się zapałka,
Życie tli się i umiera.
Pierwsze zamiera ciało,
Nie ma chwili wytchnienia.
Potem mózg
Bodźców z zewnątrz nie odbiera.
A dusza…
Dusza nie umiera.
Idzie do piekła
Lub skrada się do nieba.
Moja zniknie w czeluściach piekielnych,
Jestem tego pewna.
Za dużo narkotyków
By żyć normalnie.
Nawet jeśli w niebie
byłoby lepiej,
Ja nie chcę tam iść.
To nie moje miejsce.”*

Hermiona poczuła, że ktoś ją obserwuje. Odzyskała władzę nad swoim ciałem; momentalnie w gardle powstała jej wielka gula. Ta dziewczyna… Musiała być naprawdę zdesperowana. Mimo sprzeciwów swojego rozumu, Hermiona zapragnęła dowiedzieć się więcej o życiu i problemach autorki pamiętnika. Pragnęła przeżyć przygodę, straszną, niebezpieczną, lecz ekscytującą i niezapomnianą. Hermiona miała swój „status” kujona, mola książkowego, i to jej odpowiadało. Jednak czasami nie potrafiła zahamować swoich naturalnych wybryków: od dziecka uwielbiała się bać, uwielbiała sporty ekstremalne, uwielbiała wszystko, co zakazane. I inne.
„Witaj, jestem Hermiona Granger i chciałabym poznać Twoją historię.”
Napisała na kolejnej stronie, mając nadzieję, że dziennik jest stylizowany na ten od Riddle’a, przez który w drugiej klasie musieli ratować Ginny. Nagle w jej okno zastukała sowa. Dziewczyna drgnęła wystraszona; nadal miała wrażenie, że jest obserwowana. Pospiesznie odwiązała zmięty kawałek papieru od nóżki ptaka i rozwinęła go.
„Witaj, Hermiono!
Przyjaciel”
Dziewczyna przełknęła głośno ślinę i spojrzała na dziennik. Róg kartki był oderwany. Przyłożyła do niego liścik i zamarła. Pasował idealnie. Rzuciła go na podłogę i, nie oglądając się za siebie, wybiegła z pomieszczenia. A tymczasem przez otwarte okno wleciała jeszcze jedna sowa, tym razem liścik zrzucając na szafkę nocną Hermiony.
„Najpierw Ty opowiedz mi o sobie.
P.”

***

– Blaise! Blaise, kurwa! – darł się wysoki blondyn, biegnąc korytarzem w stronę ostentacyjnie ignorującego go brązowo skórego chłopaka. – Zatrzymaj się!
Chłopak, nazwany Blaise’em, stanął w miejscu nie odwracając się. Splótł ręce na piersi i wbił wzrok w kamienną ścianę. Draco dobiegł do niego, wyraźnie zdyszany, i szarpnął go za ramię.
– Nie chcę cię stracić – wydyszał, a jego oczy zdawały się ciskać błyskawicami. – Nie przez jakąś…
– Nie waż się nazwać jej szlamą! – krzyknął zdenerwowany Blaise. Odwrócił się gwałtownie w stronę Malfoya, prawie przywalając mu z pięści w twarz. Czuł się cały nabuzowany gniewem i wiedział, że jeszcze trochę, a wybuchnie. – I do twojej wiadomości: to przez ciebie, nie Hermionę! Czy ty tego nie widzisz?! Myślisz tylko o sobie, nikt więcej cię nie obchodzi!
Draco stał jak wmurowany. Nie spodziewał się usłyszeć takich słów od przyjaciela…
– Albo wiesz co? – warknął Blaise. – Nie będę zdzierał na ciebie gardła. Zastanów się nad sobą i przyjdź, kiedy dojdziesz do jakiegoś sensownego wniosku.
I odszedł. Znowu. Draco krzyknął z bezsilnej złości. Czuł, że traci przyjaciela. Pomyślał, że dłużej nie wytrzyma, lecz zaraz do jego umysłu wdarła się zdradliwa myśl: „A co, jeśli Blaise chce mieć tylko Granger? Jeżeli po prostu nie widzi dla mnie miejsca w swoim świecie…?” Nie dochodziły do niego nawet pełne oskarżenia słowa przyjaciela. Był pewien, że jest to winą panny Granger. Dlaczego? Może przez nienawiść, może przez zazdrość o przyjaciela, a może przez zwykłą chęć rozładowania negatywnej energii? W każdym bądź razie postanowił, że najpierw musi ją znaleźć.

***

– Kto to może być, kto mógłby zrobić mi coś takiego… – mruczał do siebie Ron Weasley, pragnąć jak najszybciej rozwiązać tę tajemniczą zagadkę. Chociaż powieki mu się zamykały, a oddech coraz częściej zmieniał w ziewanie, chłopak miał mile podłechtane ego poprzez Przyjaciela, i nie zamierzał odpuścić. Chciał pokazać, że nie jest taki ciamajdowaty, za jakiego wszyscy go mają. – Kto to, kto…
Nagle przez Pokój Wspólny błyskawicznie przebiegła jakaś postać, jednak Ron nie zwrócił na to uwagi.
W kominku, w Pokoju Wspólnym Gryffindoru, wesoło trzaskał ogień. Małe iskierki rozlatywały się na boki pod wpływem napierającego na nie wietrzyku, sączącego się z otwartego okna. Na dworze było ciemno i chłodno, dokładnie tak, jak lubił Ron. Był inny od wszystkich; nie, on CHCIAŁ być inny od wszystkich. Nie pociągała go zatem słoneczna pogoda ani wizja wakacyjnych wyjazdów. Wolał przeszywające zimnem, najlepiej deszczowe albo burzowe wieczory od jasnych i ciepłych poranków. Również niezmiernie denerwowała go muzyka. Każde wcielenie tych upiornie nieznośnych dźwięków po prostu kaleczyło jego uszy. Nie wiedział czym było to wywołane, nie miał traum z dzieciństwa. Co było tym szczególniej dziwne, że podobała mu się Hermiona, która była wcieleniem MUZYKI. To słowo było dla niego wręcz obrzydliwe. Hermiona grała na instrumentach, śpiewała, czuła rytm, a w dodatku często ćwiczyła. To była (dla Rona) jedyna wada Hermiony. MUZYKA.
„(…) z Twojego najbliższego otoczenia ktoś spiskuje przeciwko Tobie. Dopóki go nie unicestwisz, nie będziesz z Granger.” – Ron po raz setny odczytywał te same słowa z listu od Przyjaciela. Ron był wdzięczny tajemniczemu nadawcy za takie ważne informacje. A nuż ktoś by zdobył serce brązowowłosej Gryfonki przed nim?…
Drzwi za obrazem Grubej Damy, prowadzące do Pokoju Wspólnego, nagle otworzyły się z głośnym trzaskiem. Wszedł przez nie poobijany i posiniaczony czarnowłosy zbawca świata.
– Harry! – wrzasnął Ron. Podbiegł do przyjaciela, w myślach tworząc plan zablokowania jego zamiarów. Nie był pewien, czy to Harry Potter, jednak… „z Twojego najbliższego otoczenia”. To mówiło samo przez się.

***

Hermiona biegła przez korytarze Hogwartu jak szalona. Gnając przed siebie, w sobie tylko znane miejsce, czuła, że JEST obserwowana. Może i lubiła horrory, i zawsze w dzieciństwie marzyła, żeby podobna (straszna) sytuacja przydarzyła się jej, a nie ludziom w telewizorze, ale gdy już znalazła się pośród takiego wydarzenia, nie chciała tego. Zdecydowanie przerosły ją liściki od „Przyjaciela” z odpowiedzią na jej bazgroły.
Nie zwracając zbytnio uwagi na otoczenie, biegła. Jak najdalej od przerażającego i tajemniczego dziennika, jak najdalej od cholernych, a zarazem strasznych sów, jak najdalej od dzikiego świata. Od jej życia.
Nagle na kogoś wpadła. Wywróciła się na marmurową posadzkę, zwalając z nóg także drugą osobę. Zrobiło jej się ciemno przed oczami i zakręciło w głowie, jednak zdołała rozpoznać towarzysza.
– Blaise… – jęknęła. Poczuła niewyobrażalną chęć wyżalenia się komuś ważnemu jej sercu. – Blaise, wybaczam, tylko błagam, pomóż mi…
Zabini wstał szybko i z wielkim uśmiechem wyciągnął rękę w stronę dziewczyny. Co z tego, że ostro pokłócił się z Draconem, skoro… pogodził się z Mioną!
– Blaise, chodź… – mruknęła Hermiona, stając wreszcie na nogach. – Musisz mi pomóc zrozumieć moje beznadziejne życie.

***

– No i naprawdę nie potrafię zrozumieć, o co może chodzić – jęknęła Hermiona po opowiedzeniu Blaise’owi całej historii związanej z dziennikiem i Przyjacielem.
Siedzieli w Pokoju Życzeń zmienionym (na życzenie Hermiony) w duży pokój ze skórzaną kanapą i kominkiem. Nie było w nim okien, ale na suficie wisiała lampa w dziecinne wzorki, dająca potrzebne światło. Czarny dywan z czerwonymi akcentami ścielił drewnianą podłogę. Po dwóch stronach kanapy były dwa stosy poduszek, a w nich zagrzebani byli Gryfonka i Ślizgon.
–A może… nie… – mruczał pod nosem Blaise. Nagle podniósł wysoko głowę, a w jego oczach ujrzeć można było wesołe błyski. – Następnym razem, kiedy zobaczysz coś w tym dzienniku, przyleć do mnie.
Hermiona zastanowiła się przez chwilę, po czym na jej twarz wpłynął szatański uśmieszek.
– Dobra – powiedziała cicho, ale entuzjastycznie i obnażyła swoje białe zęby w jeszcze większym uśmiechu. – Ale ty odpowiadasz za moje zdrowie psychiczne. To znaczy – dodała, widząc jak Blaise patrzy na nią bez zrozumienia – wisisz Ginny odszkodowanie za urazy na mojej psychice.
Blaise otworzył usta. Patrzył przed siebie, podczas, gdy dziewczyna szybko wstała, chcąc uniknąć konfrontacji słownej, która zdecydowanie rozpoczęłaby się za chwilę. Cmoknęła przyjaciela w policzek i uciekła przez dopiero teraz widoczne drzwi.
A chłopak siedział tak jeszcze jakiś czas, gdy w końcu pokręcił głową z niedowierzaniem. „To jest Ślizgonka…” – pomyślał, i wyszedł w ślad za dziewczyną. Drzwi zatrzasnęły się za nim z cichym trzaskiem, a róg dywanu lekko się poruszył. Wypełzł spod niego mały robak, dziwnie się zachowując. Jakby był… robotem albo człowiekiem. Nagle rozległ się cichy trzask upadania czyichś stóp na podłogę.
– Zadanie wykonane – rzekła stojąca na miejscu owada postać. Rozglądnęła się jeszcze raz po pokoju, po czym pomyślała o butelce wody. W końcu cały dzień była bez picia… Wzięła dwa, trzy łyki i zmieniła się z powrotem w stworzonko. Wyleciała przez świeżo otwierające się drzwi, za poprzednikami.
***

– Gdzie znowu zniknęła ta Larysa?… – mruczał niezadowolony Fredro Salvalez, nerwowo spacerując po gabinecie małżonki. Jak miał przekazać szczęśliwą nowinę o misji ich syna, skoro jej nigdzie nie było? Zniecierpliwiony, nie wiedział co ma ze sobą zrobić.
Spacerował po pokoju w tę i z powrotem. Bardzo chciał zobaczyć minę Larysy, wówczas tak szczęśliwą i dumną… Nagle potknął się o teleskop, wystający z jednego z wielu pudeł na ziemi. Rozłożył szeroko ręce, chcąc uniknąć wypadku, lecz zdało się to na marne; miał wrażenie, jakby w spowolnionym tempie spadał na podłogę. Wtem poczuł, że coś unosi go w powietrzu. Zdezorientowany rozejrzał się dookoła i dostrzegł wysoką kobietę, stojącą w otwartych drzwiach.
Wyglądała dosyć srogo – ciasny kok usytuowany na czubku głowy, długa, ciemna szata okalająca jej chude ciało, a do tego ostre rysy twarzy i lekko wystający podbródek. Jej oczy szybko analizowały sytuację, nie pozwalając przegapić ani jednego momentu całego wydarzenia.
– Fredro, co ja z tobą mam? – rzekła, udając zmęczony ton. – Ile razy mówiłam ci, że mam uważać pod nogi? Albo – dodała po chwilowym zastanowieniu – najlepiej w ogóle nie chodź po tym pokoju. Dobrze wiesz, że nigdy nie ma tu należytego porządku.
Fredro stał jak zamurowany. Nie mógł uwierzyć w refleks Larysy; dopiero się pojawiła i już wiedziała, co ma zrobić. Zawsze był wobec tej kobiety pełen szacunku, ale teraz do jego uczuć względem niej doszedł jeszcze podziw.
– La-Larysa? – jęknął niedowierzająco.
– Nie, twoja matka – obruszyła się, po czym weszła do pokoju, zamiatając po podłodze połami długiej szaty. Nagle pociągnęła nosem. – Idź się umyj, dobrze ci to zrobi na nogę. I… zapach.
Fredro poczuł, jakby jakaś bańka mydlana pękła wokół niego, a on sam obudził się z dziwnego transu. Mruknął tylko coś niezrozumiale pod nosem, po czym, wciąż trochę skonfundowany, ruszył do łazienki znajdującej się na trzecim piętrze domu.
Larysa westchnęła ciężko, uśmiechając się lekko pod nosem. Zdjęła mocno zawiniętą gumkę z włosów, rozpuszczając je i łamiąc wszelkie stereotypy. W ciasnym koku jej włosy straciły na objętości, połysku i zmatowiały. Natomiast, gdy wyjęła jeszcze parę czarnych wsuwek, jej fryzura odżyła. Nadało to znacznie młodszy wygląd twarzy Larysy, a także jej uśmiech nabrał bardziej wesołego poblasku.
Sięgnęła do szuflady nad biurkiem i wyciągnęła z niego, oprawiony ciemną skórą, i zdobiony w gotyckie wzory, dziennik. Wzięła także pawie pióro i kałamarz z atramentem do pisania, a następnie usadowiła się wygodnie na fotelu. Obok niego stał mahoniowy stolik do kawy, na którym rozłożyła przybory. Wyciągnęła z kieszeni szaty różdżkę i wyczarowała sobie gorącą herbatę z cytryną, po czym przyłożyła porcelanową filiżankę do ust. Jakież było jej zdziwienie, gdy odkryła, że jej umysł sam dał ponieść się wyobraźni i marzeniom.
Odstawiła herbatę z cichym trzaskiem na drewniany blat stolika i otworzyła zeszyt na trzeciej stornie, nie czytając wcześniejszych wpisów. Nawet do nich nie zaglądając. Umoczyła stalówkę pióra w granatowym atramencie i zawiesiła ją kilka centymetrów nad pustą kartką. Spadła pierwsza kropla i na białej stronie powstawał pokaźnych rozmiarów kleks. Larysa nienawidziła jakiś niedoskonałości na papierze, ale trudno.
– Niech tak pozostanie – mruknęła, po czym zabrała się za kreślenie skomplikowanych wzorów.

***

– Granger! – zawołał wysoki Ślizgon, widząc dziewczynę na końcu korytarza.
Hermiona odwróciła się, słysząc swoje nazwisko, ale szybko skierowała swoje kroki na schody prowadzące do swojej wieży, widząc KTO je wykrzyczał.
– Granger, chodź tutaj! – wrzasnął po raz kolejny. Usłyszał, jak Gryfonka mruczy coś pod nosem, a potem podchodzi bliżej niego. Podniosła wzrok swoich zazwyczaj ciepłych i radosnych oczu na jego twarz. Dracon bezczelnie spojrzał w nie i dostrzegł tam tylko chłodną arogancję i drwinę.
– Wiesz, że tracę Zabiniego przez ciebie? – wysyczał.
Hermiona spojrzała na niego; widząc jego szare tęczówki przepełnione żądzą, jak u dzikiego zwierza, odsunęła się kilka kroków w tył, starając się zachować wrażenie pewnej siebie i odważnej osoby. Tak naprawdę przestraszyła się, co ten chory Ślizgon może jej zrobić w akcie zemsty.
– Yyy… Malfoy? – zapytała lekko drżącym głosem, za który natychmiast skarciła się w myślach. – Ty nie chcesz zrobić czegoś… głupiego, prawda…?
Draco odchrząknął i przysunął się bliżej Hermiony.
– Och, jasne, że chcę –odpowiedział aroganckim tonem. Jakże bawiła go próba ukrycia przez Granger swojego strachu…
Dziewczyna pisnęła cichutko. Rozglądnęła się szybko dookoła. Na korytarzu nikogo nie było, a mogłaby przysiąc, że jeszcze chwilę temu szedł z nią Blaise, chcąc odprowadzić ją bezpiecznie do Wieży Gryffindou. W jej myślach zaczęły tworzyć się różne obrazy, tworzące coraz gorsze możliwości zemsty Malfoya.
– Ej, Malfoy, daj spokój… Przecież to nie ja… To nie ja jestem Blaise’m, to tylko jego wybory… – zaczęła, jąkając się ze strachu. – No, DRACO…
Chłopak warknął i zbliżył się jeszcze bardziej do Gryfonki. Musiała ona poderwać głowę do góry, by spróbować zmiękczyć chłopaka swoim wzrokiem. Był od niej wyższy o ponad dwie głowy; Hermiona była dość niska, a Draco wysoki.
– Draco, Draco, Draco… – usłyszeli nagle wesoły, dziewczęcy głos. Zza rogu wyłoniła się Pansy Parkinson. Popatrzyła na nich i zamarła. Głos uwiązł jej w gardle.
– Draco… – powtórzyła po paru sekundach. Nagle w jej oczach pojawiły się gniewne ogniki. – Puść ją!
– Pansy, nie puszczę jej, weź się odwal, czy coś – jęknął lekko zrezygnowany Ślizgon. Taka okazja, a Parkinson musiała wszystko zepsuć! Jeszcze trochę i pozbyłby się kłopotu na zawsze, a Blaise zrozumiałby, że Hermiona to zwykła szlama i jeszcze by mu dziękował za zlikwidowanie Gryfonki.
Hermiona za to odetchnęła z ulgą, wiedziała, że Pansy nie odpuści. Jak dobrze mieć jakiegoś zaprzyjaźnionego Ślizgona w tej szkole… „Właściwie to dwóch…” – podsunął jej cichy głosik w głowie. – „Szalejesz, dziewczyno.”
– Puść ją, bo… bo nie ręczę za siebie – powiedziała Pansy z wyraźnie ślizgońskim akcentem.
Draco przewrócił oczami, po czym powoli i niechętnie odsunął się od Gryfonki. Ta podbiegła do Pansy i uścisnęła ją serdecznie.
– Dzięki, Parki – mruknęła, już wesoła Hermiona.
Pansy uśmiechnęła się, słysząc to przezwisko. Kiedyś, kiedy poznały się przez Blaise’a w szkole, nadały sobie „przydomki” od nazwisk.
– Nie ma za co, Gran.
Draco patrzył na to osłupiały. Ślizgonka i… Gryfonka. Pansy i… Hermiona. PARKI i GRAN? „Merlinie, nigdy nie zrozumiem kobiet.”


***
*Kolejny mój wierszo-coś tam :D
Witam ponownie! Notki nie było, bo nie było internetu, a teraz władowałam się na komputer brata. Także dedyk dla niego ;* (tak, wiem, że tego nie czytaszi  uważasz blogi za bezsensowne, braciszku!) ;D
+ Wielka dedykacja dla komentujących. Miałam trochę notki, ale nie do końca, a jak weszłam na maile na komórce i patrzę: "Nowy komentarz", czytam go i normalnie... Wzruszona jestem ;p.
Jadę sobie za 15 minut nad jeziorko, ta ra ram! :D  Cały kosz jedzenia, ponton, badminton, kąpiele i wiejski sklepik. Ahh... No to do zobaczenia w następnej notce.
PS. Liczę na Was ;)

Edit.

Zapraszam Was na konkurs Stowarzyszenia DHL! Konkurs na blog miesiąca: więcej - http://stowarzyszenie-dhl.blogspot.com/2013/07/akcja-blog-miesiaca.html ;)

 PS. Dziwnie się poczułam, kiedy zauważyłam nowe opowiadanie, które prowadzi autorka o nicku... Cave Inimicum. Tak sobie patrzę na Stowarzyszenie, a tam: ostatnio dołączyły: Cave. Hm... Wchodzę - Cave Inimicum. Nie wiem, dziwnie mi tak... I w dodatku opowiadanie ma dopiero kilka dni, więc... Kurdę, zaraz mi się zrobi przykro. Łapcie:   http://nowe-dramione.blogspot.com/