Była w
bardzo ładnym miejscu... Wszędzie rozpościerała się
kolorowa łąka upstrzona wieloma barwnymi kwiatami... Błękitne,
południowe niebo pokryte było pojedynczymi, kłębiastymi
chmurkami. Jasne i gorące słońce mocno świeciło, nadając
krajobrazowi delikatną, złotą
poświatę. Ubrana w zwiewną,
krótką sukienkę, rozglądała
się ciekawie dookoła. W oddali zauważyła błyszczące
jezioro, a obok siebie spostrzegła duże, wiekowe drzewo. Już miała przejść się
w stronę sadzawki, gdy zobaczyła jakąś
postać siedzącą na trawie.
Zaintrygowana zbliżyła się do niej i przyjrzała dokładnie.
Była to ładna dziewczyna o wyrazistych, zielonych oczach i długich blond
włosach. Miała małe, czerwone usta i spiczaste uszy. Hermiona dopiero po chwili
zorientowała się, że to elf. Była strasznie
zdziwiona. Elfka leniwie skierowała na nią wzrok i od razu odskoczyła jak
oparzona.
– Ty... Ty... –
jąkała się. Dziewczyna nie wiedziała, o co
chodzi stworowi. Nagle elf zamarł, a potem z jego lekko rozchylonych ust zaczęły
wydobywać się zachrypnięte
dźwięki:
– Hermiono... Hermiono...
Podszedł do
niej i zaczął potrząsać
ją za ramiona.
– Hermiono...
Nagle
zobaczyła, jak elfka usuwa się w cień drzewa i odłamuje z niego
gałąź. Chwilę potem poczuła nagłe chlaśnięcie
wody. To magiczne stworzenie opryskało ją wodą
z patyka!
– HERMIONO!
I wtedy
wszystko znikło. Do dziewczyny doszło, że to był zwykły sen. Naprawdę
leżała na zimnym korytarzu w śpiworze, a nad nią pochylała
się Ginny ze wściekłym wyrazem twarzy i różdżką
w ręce. Hermiona była zszokowana. Została ochlapana wodą...
śpiąc na korytarzu. Co ona tutaj robi?! Dopiero po chwili przypomniała
sobie wydarzenia z poprzedniego dnia. Jak na zawołanie poderwała się
z miejsca i pociągnęła za sobą
śpiwór. Już chciała pobiec jak najdalej, gdy coś ją
zatrzymało. Mianowicie ręka Ginny.
– Co ty sobie wyobrażasz?! Wstaję
rano i dowiaduję się od Parvati,
że cię nie było na noc w dormitorium... – dziewczyna
wyglądała na wyraźnie wściekłą, lecz po chwili stała się
zagubiona i smutna. – Oh, Miona... Ja się
tak martwiłam, że to ten Malfoy, że on ci coś zrobił...
Hermiona
wyciągnęła ręce
i przygarnęła rudowłosą do siebie.
Głaskała jej włosy w zadumie. Ginny nieświadomie łkała w jej ramionach.
– Cii, spokojnie, Ginny.
Spokojnie, nic się nie stało. Po prostu bałam się
waszej reakcji na wczorajsze wydarzenie i jeszcze do tego wszystkiego
Gruba Dama polazła na jakieś spotkanie... Na prawdę,
nic się nie stało – próbowała
przekonać przyjaciółkę do odklejenia się
od niej. Ginny zaczynała ją podduszać. Wtem, gdy Hermiona
chciała już odepchnąć ją od siebie,
Ruda jakby to wyczuła i momentalnie odskoczyła. Spojrzała na brązowe
włosy swojej kumpeli i powiedziała srogim tonem, idealnie naśladując
panią Weasley:
– No, Miona, idziemy się
przygotować.
– Ginny... Po co?
– No jak to po co? Lekcje są
dzisiaj, nie?
Hermiona
zachłysnęła się powietrzem. Zapomniała o zajęciach!
Szybko wbiegła przez otwarty portret do Pokoju Wspólnego. W krótkim czasie
pokonała mierzącą ją
odległość do dormitorium. Ginny westchnęła cicho i pomyślała: Co ona
by beze mnie zrobiła...? Ze zrezygnowaniem ruszyła śladem Hermiony.
Wiedziała, że łatwo nie będzie. Akurat nie było problemu z
makijażem, czy ubraniami, bo Hermiona od zawsze miała fajny styl i ciekawie się
ubierała. Ale fryzura... Miona miała do tego dwie lewe ręce.
I wszystko zostaje w rękach Ginny, która właśnie
otwierała drzwi od pokoju z cierpiętniczą
miną. Lecz gdy weszła do środka, zdziwiona zauważyła, że Hermiona
siedzi przed lustrem zajmując się
makijażem, kompletnie już ubrana. Kiedy ona zdążyła...? -
to pytanie Ginny zadawała sobie chyba za każdym razem, gdy widziała rano swoją
przyjaciółkę. Nadal nie mogła się
przyzwyczaić, że Hermiona zawsze potrafiła przygotować się
bardzo szybko na lekcje. Ginny przyjrzała się jej z bliska. Miała na sobie
dżinsową koszulę z rękawami
do łokcia i kremowe rurki. Do tego na nogach miała czarne vansy, a na dłoni
beżowy zegarek. Skromnie, ale gustownie. Wtem Hermiona odwróciła się
już gotowa. Jednak Ginny coś nie pasowało. No tak, fryzura! Jednym gestem
odwróciła ją z powrotem do lustra i zajęła
się jej włosami. Dziesięć minut później, Hermiona miała
piękne fale na głowie. Obie dziewczyny, zadowolone, postanowiły pójść
na wczesne śniadanie.
***
Draco
siedział na parapecie w sowiarni. Wyglądał na przybitego. Blond włosy
miał w lekkim nieładzie, a jego oczy patrzyły za okno bez jakiegokolwiek
blasku. Pod oczami wytworzyły się mu fioletowe sińce, a skóra
przybrała niezdrowy, blady odcień. Wczorajsze ubrania były potargane. Dookoła
niego podłoga usłana była ptasimi odchodami. Na żerdziach siedziały sowy i
pohukiwały cichutko, jakby wiedziały, że chłopak potrzebuje spokoju. Siedział w
tym pomieszczeniu przez cały wieczór i noc. Nie miał najmniejszej ochoty wracać
do swojego dormitorium. Czekałaby tam na niego Pansy i może też Blaise. Chłopak
westchnął. Zadręczał się
myślami o zadaniu od Czarnego Pana. On jest za młody, jak on ma tego dokonać? I
jeszcze wczorajsze wydarzenie w pociągu... „Co ja zrobiłem? To
chyba dlatego, że potrzebowałem odrobiny ciepła. Blaise'owi mogę wszystko powiedzieć, ale on jest chłopakiem, nie zrozumiałby
mnie. A Pansy? Niby dziewczyna, ale... Zbyt ślizgońska. Od niej nie bije takie
ciepło, jak od Granger.” – dopiero teraz doszło do niego,
że gdyby tam, w tamtej chwili, stała inna dziewczyna, na przykład ruda Weasley,
też by się do niej przytulił. Ona by go pewnie odepchnęła...
Ale czemu Granger tego nie zrobiła? „No nic, nie będziesz się zadręczać, Draco.”
– skarcił się w myślach. Postanowił
pójść jednak do pokoju i ogarnąć się
trochę.
Zeskoczył z
parapetu, czując, jak drętwieją
mu kości. Tego się nie spodziewał i wywrócił się na ziemię.
–
Fuu... – skrzywił się
niemiłosiernie, otrzepując z sowich kup swojego zacne
ciało. Ostrożnie stawiając kroki doszedł do wyjścia. Trzymając
rękę na klamce od drzwi, odwrócił się
i spojrzał ostatni raz za okno. Na niebie malowały się
najróżniejsze kolory: poprzez róż, pomarańcz i żółć, przechodził również jasny
zielony i gdzieniegdzie fioletowy. Słońce widniało nad horyzontem, przygotowując
się do górowania wysoko na niebie. Draco od dziecka lubił oglądać
wschody słońca. Nie był romantykiem i szczerze nienawidził zachodów słońca, ale
w wędrówce gwiazdy ponad widnokrąg było coś takiego, co dawało mu
nadzieję, że kiedyś będzie lepiej.
Miał trudne dzieciństwo, ale nie narzekał. Słyszał o gorszych przypadkach. Na
przykład jego przyjaciel, Blaise Zabini, miał o wiele gorzej. Jego matka nie
przejmowała się synem, zmieniała tylko mężczyzn
u swojego boku. Dlatego Zabini wyrósł na złośliwego chłopaka, który cały czas
zwraca na siebie uwagę. Był niedoceniany w młodości, to
teraz chce odreagować. Draco westchnął i nacisnął
klamkę. Wyszedł na korytarz zatrzaskując za sobą
drzwi. Do sowiarni przez otwarte okno wpadła zabłąkana stróżka
światła. Promień padł na porwany kawałek pergaminu leżący
na podłodze. Na jednym z większych kawałków dało się
odczytać: "Drogi Synu...". Nagle zerwał się
silniejszy podmuch wiatru, który uniósł kartkę w powietrze
i wyrzucił za okno. Tam, gdzie jej miejsce. Chłopak nie powinien tego
przeczytać.
***
Dziewczyny
weszły do Wielkiej Sali. Było jeszcze mało osób, bo było dość wcześnie. Przy
stole Gryffindoru siedziały tylko Parvati i Lavender.
Przy stołach Puchonów i Krukonów nikogo nie było, lecz przy stole Ślizgonów
śniadaniem zajadała się już cała banda "tępicieli
szlam". Niestety przyjaciółki nie zdążyły podejść do swojego stołu,
ponieważ Blaise Zabini, jeden z większych złośliwców, wstał i
zaatakował:
– O proszę,
proszę... Pani Szlama i Pani Zdrajca. Jak miło...
Hermiona spojrzała
na niego zmęczona. Naprawdę
nie miała ochoty się z nikim kłócić. Z wyrazu jej
twarzy dało się wyczytać, że ma Ślizgona gdzieś,
za przeproszeniem.
– Zabini... Odwal się
z łaski swojej. - odpowiedziała ciężko na zaczepkę
Ślizgona. Za to Ginny bardziej przejęła się
tą sprawą. Hermiona aż czuła, jak ruda
koleżanka wbija jej paznokcie w ramię.
– Ooo... Co za wyrafinowana
odpowiedź na poziomie szlamy. Tylko na tyle cię stać? -
zapytał z wrednym uśmieszkiem, wyraźnie z niej szydząc,
ku uciesze innych Ślizgonów. Hermiona jednak, nie przejmując
się chłopakiem, wzięła Ginny pod rękę
i zaprowadziła do stołu ich domu. Rudowłosa usiadła naburmuszona i zaczęła
skubać zimnego tosta. Była czymś przygnębiona. Hermiona, jako dziewczyna,
od razu zauważyła zmianę nastroju przyjaciółki. Nachyliła
się do niej i zapytała troskliwie:
– Ginny, co się
stało?
Dziewczyna
milczała. Ukryła twarz w dłoniach zrzucając rozmemłany chleb na talerz.
Hermiona mocno się zaniepokoiła. Było widać, że
działo się coś poważnego.
– Ginny...?
Nagle
Ginevra oderwała twarz od rąk i wtuliła się
w brązowowłosą. Jej drobne ciało zatrzęsło
się w spazmach.
– Och, Hermiono... Bo Harry chyba
nic do mnie nie czuje... Ja wiem, że wiele dziewczyn zwraca na niego uwagę,
ale myślałam, że ja się czymś od nich różnię,
że on mnie... Lubi. – załkała. Hermiona nie wiedziała,
co ma odpowiedzieć. Nigdy nie była dobra w sprawach sercowych, to Ginny była od
tego specem. Postanowiła jednak nie odzywać się, tylko być
przy niej. Kiedyś czytała w gazecie dla czarownic, że to najlepsze co można
zrobić w depresji przyjaciela. Siedziały tak, aż do Wielkiej Sali na śniadanie
zaczęło schodzić się więcej ludzi.
Wszedł również obiekt lamentów Ginny, ale niestety zrobił coś najgorszego.
Zamiast przyjść do swojego stołu, usiadł koło Cho Chang przy stole Krukonów i
zajął się rozmową
z czarnowłosą dziewczyną.
Ginny wstała gwałtownie, ściągając na siebie
spojrzenia wielu uczniów. Nie przejęła się
tym, tylko ruszyła w stronę wyjścia. Na odchodne rzuciła
tylko do Hermiony:
– Chcę
być sama. – i pobiegła do drzwi.
Dziewczyna
westchnęła bezgłośnie. Dlaczego Harry jest taki
ślepy? Ginny zauroczyła się w nim już w pierwszej klasie, a
Potter nadal tego nie zauważa. Jakie to skomplikowane... Hermiona wstała od
stołu. Nie zauważyła nawet, że nic nie zjadła. Za bardzo przejęła
się sprawą przyjaciół, aby zajmować się
takimi przyziemnymi sprawami jak posiłek. Zamyślona wpadła na kogoś. Zachwiała
się lekko, ale utrzymała równowagę. Spojrzała w górę
i dostrzegła tam... Heks. Zupełnie zapomniała, że ta dziewczyna uczy się
w Hogwarcie. Wcześniej nie zdawała sobie sprawy, jakiem może mieć przez nią
problemy. Przecież ona ma coś do jej przyjaciół. Nie wiedziała jeszcze
dokładnie o co może jej chodzić, ale snuła domysły i była pewna, że nie spocznie,
póki się tego nie dowie. Posłała Heks dumne
spojrzenie i wyszła z sali, trącając ją
łokciem. Skierowała się ciemnym korytarzem na czwarte piętro,
do biblioteki. To zaciszne pomieszczenie, zawalone starymi woluminami na
drewnianych kredensach, było jej odskocznią od trudów dnia. Tu mogła znaleźć
ukojenie nerwów i bólu. Od początku chodzenia do Hogwartu, to
miejsce upodobała sobie najbardziej.
Ruszyła
wzdłuż zakurzonych regałów we wschodniej części biblioteki. Nagle w zasięgu
jej wzroku, błądzącego po
tytułach tomów, pojawiła się intrygująca
książka. Wyglądała na bardzo używaną,
sądząc po pozaginanych rogach i wymiętej
okładce. Pani Pince na pewno nie pozwoliłaby na takie zbezczeszczenie
jakiegokolwiek z dzieł.
Zaciekawiona
wzięła ją do ręki.
Była szorstka w dotyku i niezbyt ładnie pachniała. Jednak niczym niezrażona
Hermiona otworzyła księgę. Była ona
dość chuda, lecz po otwarciu okazało się, że większość
stron jest pustych. Na pierwszej kartce pisało: "Dziennik uczennicy...". Nie było podpisu ani klasy. Na
następnych stronach były różne zapiski. Tylko jeden przykuł wzrok
Hermiony. Wyróżniał się tym, że był to wiersz. Smutny
wiersz.
"Zostałam poniżona,
zła i zdradzona.
Opuścił mnie każdy,kogo kochałam.
Zostałam sama,
Na zawsze sama.
Zaczęło się szybko,
skończyło błyskawicznie.
Pierwsza wciągawka,
pierwsza strzykawka.
Było mi dobrze,
w czasie działania.
Potem...
Już tylko gorzej.
Uzależniłam się
całkowicie."
Hermiona
usiadła na stojącym nieopodal krześle. Jedna,
mała łza spłynęła jej po policzku. Otarła ją
szybkim ruchem ręki i zagłębiła
się w dalszą część poematu.
"Nic mi nie zostało.
Straciłam życie.
Straciłam duszę.
Straciłam ciało.
Kiedy umierałam,
płakać mi się chciało.
Przez taką głupotę,
życie mnie nie nawoływało.
Straciłam cały sens,
zostały tylko łzy.
Łzy i narkotyki.
To najgorsze, co zrobiłam.
Ach, te głupie używki...
Mogłam żyć.
Mogłam żyć szczęśliwie.
I długo.
Mogłam, ale już za późno.
Ja nie żyję."*
Teraz łzy
leciały po twarzy Hermiony ciurkiem. Nie mogła nad nimi zapanować. Ta
dziewczyna, która to pisała... Musiała mieć bardzo ciężkie
życie. Gdy słone łzy powoli zasychały na twarzy, tworząc
mokre ślady, dziewczyna znów otworzyła zeszyt na pierwszej stronie. Jakież było
jej zdziwienie, ponieważ zauważyła dalszą część napisu: "...Narkomanki". Z trzaskiem
zamknęła dziennik. Przeraziła się jego treścią.
Nawet nie wiedziała, czy przypadkiem ta uczennica nie chodziła z nią
na zajęcia, czy może żyła kilkadziesiąt
lat temu. Wyszła z biblioteki, nie zauważając, że książka,
którą zostawiła na stoliku, uniosła się w powietrze
i wsunęła do zostawionej przez nią
szkolnej torby.
***
Ginny
spacerowała korytarzem na pierwszym piętrze w Hogwarcie. Kierowała swe
kroki do Łazienki Jęczącej Marty.
Miała ochotę pobyć w samotności, z dala od
ciekawskich spojrzeń. Nagle usłyszała cichy chichot dochodzący
z jednej z nieużywanych klas. Podkradła się do drzwi i chwilę
nasłuchiwała. Dźwięki dochodzące
z pomieszczenia to głównie były śmiechy i szepty. Wrodzona ciekawość młodej
Weasley nie pozwoliła jej na odejście z tamtego miejsca. Siedziałaby chyba tam
jeszcze dłużej, gdyby nie czyjeś mocne pchnięcie w plecy. Odwróciła się
zaskoczona i dostrzegła tam Blaise'a Zabiniego, którego wprost nienawidziła.
Przybrała wściekły wyraz twarzy i odskoczyła od drzwi. Zabini stał szarmancko
oparty o ścianę przyglądając
się rudej. Miała dziś na sobie czerwoną, luźną
koszulkę i czarne spodnie rurki. Do tego beżowe
szpilki i pomalowane na czerwono paznokcie. Wyglądała naprawdę
ładnie i nawet on musiał to przyznać. Nie rozpływał się
jednak nad jej wyglądem, tylko od razu zaatakował:
– Nie nauczyli w domu, że się
nie podsłuchuje?
– Zabini, zamknij tą
parszywą gębę, bo ci coś
zrobię zaraz... – syknęła
zmieszana Ginny. Blaise już otwierał buzię, żeby odpyskować, ale wtedy
drzwi sali otworzyły się z rozmachem, a w progu stanęła...
Cho Chang. Ruda wytrzeszczyła oczy. Co ona tu robi? Krukonka zachichotała
cicho.
– Ooo... A co wy tu robicie? –
zapytała uśmiechając się
głupkowato. Oboje nie odpowiedzieli. Byli zbyt zszokowani. Ktoś mógłby
pomyśleć, że byli tu... razem. To było tak absurdalne, że Ślizgon wybuchnął
dzikim śmiechem. Cho odwróciła się za siebie, a po chwili zza jej
pleców wyszedł Harry. Ginny wyglądała, jakby ktoś ją
mocno spoliczkował. Na jej twarzy malował się wyraz całkowitego
niedowierzania.
– Ginny? Co ty tu... - nagle
skierował wzrok na Blaise'a. Rozszerzył oczy ze zdziwienia. - Zabini? Wy... Czy
wy...?
– Co ty, Harry! - obruszyła się
Ginny. – Nigdy!
Ślizgon
postanowił się nie wypowiadać. Odwrócił się
i ruszył w drogę powrotną
bez słowa. Nie będzie marnował swojego cennego
czasu na jakiś przygłupów.
***
*Wiersz-poemat
mojego autorstwa. Proszę o nie kopiowanie go.
Dedyk
dla wszystkich początkujących bloggerek.
Hej!
;) No to jest trzeci rozdział. Jak się podoba? Proszę o pozostawianie swoich ocen w komentarzach. Wrzuciłam notkę trochę później niż planowałam, ale brak
czasu i weny robi swoje. NN powinna pojawić się w przeciągu tygodnia, najpewniej w środę. Dziękuję za każdy komentarz, to naprawdę wiele dla mnie znaczy.
Pozdrawiam gorąco,
Mionka M.
PS. W ostatniej notce pisałam o
1000 wyświetleń. Teraz mam 2000! Dziękuję bardzo za każde wejście na mojego bloga! :D